KPWZ - Movie Zone - Constantine
SS-NG #31 Maj 2005






Krzysztof "Kosynier" Kosiecki
    Wczoraj znowu mi się to przydarzyło. Te sny są, co raz to bardziej realne, mógłbym przysiąc, że to naprawdę miało miejsce … i było takie cudowne. Zabiłem te starą wiedźmę, już nikomu nie zatruje życia. No i dostałem po niej niezły spadek … Może naprawdę powinienem to zrobić? Wszystkich uszczęśliwię a ona i tak by już długo nie pociągnęła. Tylko czy nie jestem jej czegoś winien za te wszystkie lata? Może mój sąsiad ma racje, że nie powinienem hamować swych zapędów; albo spędzę całe życie po czyjąś podeszwą albo sam będę innych uciskał. Wykorzystam SWÓJ potencjał, będę WIELKI … chwila, co ja wygaduję. Miałbym się tak zniżyć, nie mam w sobie aż tyle zła … chyba. Czy zawsze wzlot musi być powiązany z upadkiem a upadek z wzlotem? Musi być jakaś inna, lepsza droga. Co mam robić? Boże dopomóż …!!!
Zastanawialiście się kiedyś nad samą naturą świata, w którym żyjemy? Każdemu chyba się kiedyś zdarzyło nad tym filozofować, ale nie każdy doszedł do jakichś konstruktywnych wniosków. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z jego głębokiej monotonni i bezduszności jednak przyziemność codziennego życia zapewne nie jest czymś, o czym chcielibyście tutaj poczytać. Całe szczęście czasami mają miejsce zdarzenia kompletnie wykraczające po za bariery naszego rozumowania. Zarówno potworne tragedie jak i prawdziwe cuda. W tych właśnie chwilach zwracamy się do boga. Błagamy go o łaskę lub ratunek albo tez wychwalamy za uśmiech losu. Często także Go przeklinamy uznając za egoistycznego hipokrytę. Francis Lawrence (reżyser) dobrze o tym wie, jak zarówno tym, że same poczynania ludzkie to często zbyt mało jak na potrzeby udanej super produkcji w doczesnym świecie. Dlatego… postanowił trochę ten nasz świat wzbogacić. Walka pomiędzy dobrem a złem dalej rozgrywa się o ludzkie serca, tylko, że teraz ma miejsce już nie tylko w sercach… Przypomnijcie sobie „WAMPIRA: MASKARADE” gdzie obok nam znanego świata współ-egzystuje jeszcze jeden. Tak i tutaj po świecie chodzą istoty o niewyobrażalnej mocy skutecznie skryte przed naszym wzrokiem. Gdzieś u zalania dziejów bóg i szatan założyli się o nasz świat. Żaden demon ani anioł nie przeniknie na ziemie. Spór zostania rozstrzygnięty przez samych ludzi mających wolną wolę i jedynie sugerowanych przez przedstawicieli zaświatów. Są to mieszańcy mający w sobie nie tylko krew niebiańską bądź piekielną, ale także ludzką.


  Czerwono – czyżby Stalin wracał z zaświatów?

W takim właśnie świecie żyje John Constantine (Keanu Reeves). Główny bohater od urodzenia jest obdarzony szczególnym darem lub przekleństwem, w zależności od punktu widzenia. Mianowicie narodził się ze zdolnością odgadywania prawdziwej natury świata. Dla większości ludzi mieszańcy ukrywają się pod osłoną ludzkiego ciała, ale Constantine widzi ich, jakimi naprawdę są. Taka zdolność doprowadziłaby na skraj obłędu nawet dorosłego człowieka, nie wspominając o dziecku. Widząc jego anormalność rodzice Johna starali się go „uleczyć” jedynie pogarszając jego stan i w ostateczności przyczyniając się do jego samobójstwa. Bohater przez dwie minuty, co dla niego zdawało się wiecznością, był w piekle, lecz wbrew jego woli został odratowany. Teraz w pełni świadomy natury świata, w którym żyje i skazany na piekło jako naznaczony skazą samobójcy przemierza swoje życie w roli strażnika, odsyłając do piekieł wszelkiej maści demony łamiące zasadę nieingerencji z nadzieją, że kiedyś zasłuży sobie na wejściówkę do nieba. Choć jest potężny i bez wątpienia zobaczył znacznie więcej niż jakikolwiek śmiertelnik powinien zobaczyć za życia dalej w głębi serca jest zwykłym człowiekiem. To, co ujrzał go rozczarowało, czuje hipokryzje tego wszystkiego, widzi bezduszność niebiańskich praw a w konsekwencji nawet o samym Bogu wyraża się z cynizmem. Teraz podróż, którą rozmoczą 20 lat temu, gdy powrócił z piekła chyli się ku końcowi. Z nieuleczalnym rakiem płuc i stojąc jedną nogą w piekle ma delikatnie mówiąc: przechlapane. W tej sytuacji zwraca się do niego o pomoc, niczego nie świadoma, policjantka Angela Dodson (Rachel Weisz) pragnąca wyjaśnić zagadkę samobójstwa swej siostry Isabel.


  Welcome to Hell

Nie będę się dalej zagłębiał w fabułę filmu, dzięki czemu będzie się wam go lepiej oglądało. Powiem jednak, że jest ona naprawdę solidnie skonstruowana. Być może jakiś drobny odsetek czytelników się do teraz zorientował, ze opisany powyżej świat został stworzony na podstawie komiksu „Hellblazer”. Jednak cała reszta, która wcześniej nie miała kontaktu z tą rzeczywistością (w tym wasz ulubiony redaktor) spędzi sporo czasu po prostu przyswajając sobie kolejne jej elementy. Sporo osób krytykuje dość komiksowy sposób prowadzenia dialogów oraz zbyt pogmatwaną akcje. W pierwszym przypadku można się do tego czasami przyczepić jednak sam uważam to raczej za wybieg reżysera pozwalający się skupić na całości zdarzeń jednocześnie pozostawiający lekką nutkę tajemniczość zmuszając widza do samodzielnego interpretowania niektórych scen. Natomiast złożoność filmu trzeba najzupełniej w świecie pochwalić.
Po szybkim i efektownym początku przykuwającym wzrok do ekranu tempo zwalnia, ponownie przyspieszając najczęściej podczas scen walki, dając możliwość delektowania się opisywaną historią i tym samym zrozumienia, co właściwie się dzieje. Innymi słowy czasami trzeba trochę pomyśleć. Motywująco do wizyty w kinie działa, co jest zresztą konsekwencją skonstruowania fabuły, także dość równomierne rozłożenie efektów specjalnych. Pojawienie się demonów prawie zawsze wiąże się z użyciem grafiki komputerowej. Nie mamy tu jednak doczynienia ze sztucznie rozdmuchaną do granic możliwości epiką, jak w przypadku dwóch końcowych części pewnej trylogii, w której także zagrał Keanu Reeves.


  No i jak się w takiej nie zadurzyć?

Tak, wizualizacja piekła, które jest po prostu koszmarną wersją naszej rzeczywistości, zasługuje na brawa. Czasami mam wrażenie jakby, Lawrence był wielkim fanem Michała Anioła. Jednak w naszym świece, czyli przez około 98% długości filmu, reżyser wykazał umiarkowanie. Gdy chce ukazuje naszym oczom najwymyślniejsze demony, ale najczęściej ogranicza się do symboli i siły wyrazu nawet niepozornych graficznie elementów. Na pochwalę zasługuje towarzyszące temu uczucie jakby miało to miejsce nie z powodu braków budżetowych czy ograniczeń technicznych tylko z nieprzymuszonej ludzkiej woli. Uchylając rąbka tajemnicy powiem, że zakończenie jest niezwykle proste a sama powaga sytuacji, postępowanie poszczególnych postać oraz symbolika nadają mu wyjątkowy wyraz. Tytuł „CONSTANTINE” nie jest przypadkowy. Rozwijana jest w zasadzie tylko osobowość dwójki głównych bohaterów z wyraźnym faworyzowaniem postać Reevesa, który zresztą doskonale czuje się w swojej roli. Constantine, chociaż ogólnie uznawany za „dobrego” po prostu widział już zbyt wiele i jest „wypalony” wewnątrz. Często nie czuje potrzeby pomagania innym a z siłami piekielnymi walczy z czysto egoistycznych pobudek. Cała reszta osób jest najczęściej z góry zaszufladkowana jako dobrzy czy źli i, występując przez krótkie momenty, stanowi jedynie tło, na którym główni bohaterowie zmagają się z losem. Pomimo to warto wspomnieć, że bez względu na okoliczności czy położenie od pół demonów zdaje się promieniować zło i zgnilizna a od pół aniołów dobro i światłość, wychwalajmy za to charakteryzatorów.


  Ta pani aż się pali…

Wychodząc z kina czułem się ogólnie zadowolony mając poczucie dobrze wydanych pieniędzy. Muszę jednak wspomnieć także o słabej stronie omawianej produkcji. Przede wszystkim dręczy mnie głębokie odwołanie się do chrześcijaństwa. Co prawda jest to efekt wtórny wyboru świata w którym osadzono całą akcje ale sztywne trzymanie się wielu wyobrażeń biblijnych w połączeniu z przekonaniami (woda święcona, krzyże…), mającymi swój rodowód w średniowiecznej europie, jest co najmniej drażniące. Dla wszystkich nieznający nauki chrześcijańskiej będzie to dzieło dość bajkowe, oderwane od logicznego myślenia. Sam będąc niewierzącym mam wrażenie głębokiej jednostronność oraz ignorancji osób o innym światopoglądzie. Nie mówię, że nie można się odwoływać do wiary, ale posługiwanie się nią jak narzędziem bez żadnych limitów czy zahamowań, przepełniając jej treścią każdy jeden zakątek filmu, to już chyba lekka przesada. Podejrzewam, że wierzący z kolei mogą poczuć pewien niesmak patrząc na tak dosłowną i przyziemną interpretację ich wierzeń. Pomimo tej nutki pesymizmu na samo zakończenie recenzji dalej wyrażam swój podziw dla rozwagi i artyzmu „CONSTANTINE”. Oczywiście jak na standardy amerykańskich super produkcji. Dobra pozycja dla osób pragnących się po prostu odprężyć przy dobrym i „kolorowym” filmie. Samo zakończenie nie domaga się bezwzględnie kontynuacji, ale jest otwarte. Znowu wolna wola producentów.

  Gonzo - komentarz do recenzji


Psychodeliczny klimat zdecydowanie się twórcom nie udał, wyszła z tego mieszanka fantastyki z akcją, lekkostrawna i nie powodująca efektów ubocznych. Nie potrafiłem przez czas trwania seansu pohamować wzbierającego zażenowania, absolutnie nie ma niczego w tym filmie, co zapadłoby mi na dłużej w pamięć. Wyszedłem z seansu pełen myśli o przyszłości kina, które zaczyna obierać niebezpieczny kierunek rozwoju. Siedem części SPIDER-MANA czy HARRY`ego POTTERA nie nastraja optymistycznie. CONSTANTINE broni się jednak od miana gniotu licencją komiksu, która po części usprawiedliwia poziom obrazu. Pomimo tego odradzam Wam film, grę i gadżety z Keanu, zainwestujcie w coś bardziej wartościowego.
KPWZ - Movie Zone - Constantine
SS-NG #31 Maj 2005